Podczas każdego dłuższego biegu prędzej czy później pojawiają się te myśli. Nazwijmy je „niezależne”. Albo „niepokorne”. Lepiej ich głośno nie wypowiadać, chociaż czasem słychać, że się komuś wyrwało. Jak dotychczas pojawiały się pod koniec biegu albo przynajmniej po półmetku. Tym razem pojawiły się już na drugim kilometrze : „w co ty się k.. wpakowałeś” albo „po ch… ci to bieganie„. Na szczęście doświadczony biegacz potrafi sobie z tymi myślami poradzić. Gdy się oddech uspokoił i wpadłem w biegowy rytm, myśli odeszły, by w końcówce pojawić się znowu.
Do Krakowa na Półmaraton Marzanny jechałem z niskim poczuciem własnej biegowej wartości. Gdy się zapisywałem z poczatkiem grudnia myślałem : o! będzie motywacja, wrócę do regularnego biegania, schudnę, lepiej się poczuję – same pozytywy. Wydrukowałem sobie średnio ambitny plan treningowy i nawet w pierwszych (najłatwiejszych) tygodniach udało się go realizować, później jednak cóż… życie. W każdym razie nie biegałem tyle, ile powinienem, żeby pobiec półmaraton w przyzwoitym czasie. I nie robiłem długich wybiegań, (najdłuższe 12 km) , więc organizm może się nieco zdziwić na drugiej połówce.
Nic to. Karolka z Andrzejem – można powiedziec moi biegowi wychowankowie zapisali się jako pierwsi, ja nieco później.Jeszcze do piątku zastanawiałem się czy jechać – jednak skoro się powiedziało A , to trzeba było powiedzieć B. Limit czasowy był 3 godz 15 min. Jadę. Strategia była taka, żesię zmieścić w tym limicie. Czyli niezbyt ambitna. Skoro biegam po trawach i chaszczach w okolicach 7 – 8 min/kilometr, to pierwszą dychę przebiegnę w tempie takim, że nie ma wstydu, a drugą dychę zobaczymy. Najwyżej będzie szybkie nordic walking. Realnie – zważając na swoje możliwosci : wytrenowanie/samopoczucie/waga myślałem, że będzie gdzieś 2:45… a jeśli sie uda jakimś cudem 2:30 to będę z siebie dumny.
Po perturbacjach na pierwszych kilometrach kiedy oddech się uspokoił okazało się , że biegnie mi się całkiem dobrze – średnio 6 min 45 sec na kilometr, czemu się nawet dziwiłem. Jednak po asfalcie wychodzi szybciej. W okolicach 10-12tego kilometra czułem się świetnie. Nawet się uśmiechałem do kibiców i przybijałem piątki. I pojawiły się myśli „niezłomne” że „dasz radę„, że „jesteś super” , a nawet „co to dla ciebie?„. Mało tego: udało się kilka osób wyprzedzić. Nie da się jednak ukryć, że biegłem w grupie panów z brzuszkiem, pań z obfitymi pośladkami i dziadków, którzy jeszcze mogą. Ale biegłem!
Gdzieś na osiemnastym kilometrze wróciły myśli z pierwszego akapitu, ale po kolejnych dwóch już wbiegaliśmy na Błonia, już widać było metę, więc już wiedziałem, że będzie dobrze. A przede wszystkim : wciąż biegłem. Już 19ty kilometr. Ostatnia prosta miała półtorej kilometra. Ale tam już było tyle motywatorów! Minął dwudziesty kilometr. A na samej mecie słyszę skandowanie całej grupy wspaniałych blogowych kibiców: Dudi! Dudi! Dudi! To było fajne! 🙂 A kibice byli dla mnie zaskoczeniem – naszej trójce kibicowały dawno nie widziana Baba, Zośka, Lokata z Tetrykiem i Tuv z Xmenem . Mieliśmy przy okazji miłe spotkanie.
Udało się- pierwszy masowy bieg od kwietna 2015 roku. Miejmy nadzieję, że będzie ciąg dalszy. Czas 2godz 29min 21sec.
Dodam, że moi wychowankowie byli lepsi Karolka o 20 minut, Andrzej o sześć. No proszę !:) Ja przed trzema laty ubiegłem dwa półmaratony poniżej dwóch godzin KLIK, ale to było całe dziesięć kilo temu… ale przecież: życie przed nami i jeszcze wiele biegów zapewne… 🙂
foto: 1,4,5 Zośka, 2 Karolka, 6 Xmen, 3 Dudi