dziennik podróżny (7)

Stoję sobie na niemieckim serwisie bo się zepsuł samochód. Serwis mnie naprawi dopiero w poniedziałek, bo w piątek mieli wielkie obłożenie. Jestem w przepięknych terenach blisko granicy niemiecko-austriackiej, zielonych, lekko pofałdowanych,  z widokiem na Alpy – weekend będzie więc wypoczynkowo spacerowy. I mi to pasuje.

Tak mnie przepędzili w tym tygodniu, że w czwartek widziałem już na szaro. Nie wiem co się dzieje, ale po zjeździe zamierzam poważnie porozmawiać w firmie. Mimo, że bardzo lubię swoją pracę, pojawiły się myśli o zmianie. Za myślami poszły argumenty.

Ale chronologicznie: gdy już weekendowa trasa Neapol -Paryż – Londyn dobiegła końca i we wtorek przed południem zrzuciłem towar w Londynie, od razu pojawiło się polecenie dolotu do Paryża, niezwłocznie ruszyłem w drogę. W Paryżu w środę przed południem się ładowałem, by zrzucić się w czwartek o 8 rano pod Wiedniem. Pytałem czy się nie pomylili?Nie.  Doleciałem na tą 8mą do Wiednia śpiąc niewiele. I od razu pojawiło się zlecenie, że o 9tej ładuję we Wiedniu i lecę do Słowenii, by o po południu zrzucić w Ljubljanie i wielka spina żeby zdążyć. Zdążyłem pół godziny przed zamknięciem firmy (15.30). Od razu polecenie dolotu ponad  800km na rano w okolice jeziora bodeńskiego, gdzie miałem ładować pierwszy z kilku ładunków na Niderlandy. Nawet już nie dyskutowałem, po wcześniejszych próbach dyskusji. I około 22:00 nieco pod Monachium zepsuł się samochód i przełączyło mnie tryb awaryjny (20km/h) Zrządzenie losu. Nic wielkiego, ale jechać się nie da. O 2:00 w nocy przyjechał serwis mobilny, wykasowali błędy tak, bym mógł za nimi dojechać na serwis.  Nie jadę więc na żadne Niderlandy i mam przez przypadek 4 dni odpoczynku. W poniedziałek naprawią samochód, a na piątek już mam zjazd. Więc wrócił pogodny nastrój.

Niemniej jednak- widzę, że coś się ostatnio w mojej firmie zmieniło zwłaszcza jeżeli chodzi o intensywność pracy kierowców. Czwarty rok tu pracuję i mam szerszy ogląd. Na krótką metę (jakieś sezonowe wzmożenie) możemy wziąć to na klatę i popracować mocniej. Jeśli to ma być jednak stały trend, to trzeba będzie szukać czegoś innego, bo po prostu tak się nie da pracować.

Ale ja jestem mężczyzna pracująca, żadnej pracy się nie boję. 😜

Mam już nawet jakieś światełka, ale na razie -swoim zwyczajem – daję sobie czas na rozmowy, decyzje i obserwacje.

Na fotce kot żoncinej koleżanki.Też widać intensywnie rozmyśla

z codzienności (6)

Na jednym z instagramowych profili książkowych stara zabawa literacka: weź tytuł ostatnio przeczytanej książki dodaj – „z piłą mechaniczną

Oto trzy ostatnie książki, które przeczytałem:

Zapiski wariatki

Czwartkowy klub zbrodni

Moje dziwne pomysły

🤪

Dodajmy jeszcze do tego aktualnie czytaną :

Bitwa o Monte Cassino

a jak tam u Was? 😉

dziennik podróżny (6)

Jestem we Francji. Około osiemdziesięciu kilometrów od Paryża, gdzie jutro ładuję i pomykam do Wielkiej Brytanii. Od ostatniego wpisu w Bułgarii trochę się działo – zgodnie z przewidywaniem ładunek z Grecji – i leciałem w okolice Mediolanu. Dwa dni mocnej jazdy. Po rozładunku podlot prawie pod Neapol i tu niespodzianka – ładowałem się niemal u stóp góry Monte Cassino. Grzechem więc było nie podjechać do tego historycznego miejsca i nie odwiedzić cmentarza polskich żołnierzy. Podjechałem zaraz po załadunku i pobyłem trochę z naszymi. Przeżycie było tak wielkie, ze napiszę szczerze: od tej strony siebie nie znałem. Poniżej kilka zdjęć:

Postanowiłem zgłębić historię tej słynnej bitwy i sięgnąć po książkę Melchiora Wańkowicza – nestora polskiego reportażu, który był wtedy na miejscu. Gdy zacząłem szukać – okazuje się, że nie dość, że jest na Legimi, to jeszcze w wersji audio. Jadę więc i słucham – jak to mówią :”z czerwonymi uszami”. Bardzo ciekawie Wańkowicz pisze, barwnie – niemniej – zważając na powagę sytuacji – jak dla mnie zbyt dużo anegdot żołnierskich i śmieszkowania . Może to jest kwestia odreagowania wojennych stresów – kto wie?

(tutaj mały przypis i chwila bezinteresownej reklamy: nasze dolnośląskie biblioteki udostępniają każdemu chętnemu czytelnikowi darmowy kod do aplikacji Legimi z dostępem do tysięcy ebooków i audiobooków – nie wiem jak to jest w innych częściach Polski – ale my korzystamy)

* * *

To było w piętek. Wczoraj przejechałem całe Włochy i po lewej stronie włoskiej cholewki przejechałem przez Alpy przepiękną, tyle malowniczą, co trudną trasą na Briancon. Jeszcze miesiąc temu trasa była regularnie zamykana ze względu na duże opady śniegu. Dziś już śniegu zostały resztki.

Po przejeździe przez Alpy zasłużony odpoczynek uskuteczniłem w hotelu (bo Francja, a we francji zakaz spania w aucie), w okolicach Grenoble. Dziś natomiast spokojny, niedzielny przejazd landem przez rolnicze tereny i malownicze winnice. Tym, czego długo nie zapomnę była paella kupiona na targu w niewielkim miasteczku. Czego w niej nie było! poza ryżem jako bazą : udka z kurczaka, chorizo, małże i krewetki tygrysie. Do tego groszek, marchewka i przyprawy. Jedna porcja za 9 eurasków starczyła mi na śniadanie , obiad i kolację, przy czym na kazdy posiłek jadłem jakby inne danie ;).

Na fotce winnice z okolic Chablis. Nie jestem koneserem win (znaczy: lubię, mam nawet ulubione odmiany -ale się nie znam za bardzo) – w każdym razie Chablis to znana apelacja białego wina odmiany Chardonnay, z północnej Burgundii. I ja tam dzisiaj byłem. I obok tych chardonayów wcinałem flaczki po zamojsku.

*a na youtubku macie filmik z pierwszej części kółka – link na stronie głównej bloga.

dziennik podróżny (5)

Sofia, poniedziałkowy poranek. Obudzili mnie o szóstej czasu polskiego, żeby podjechać i pomóc koledze odpalić auto. Podjechałem , pomogłem – i tak skończył się weekend. Ci koledzy, którzy wożą lodówki często mają problem po weekendzie, że im akumulator siada. Ja tam w trybie podróżnym jestem minimalistą  – proste, słoikowe jedzenie – zupki z dużą przewagą flaczków. 😉 W domu sobie odbijam kulinarne wyrzeczenia.

Jeśli chodzi o trasę, to od poniedziałku czekałem na auto, a gdy się pojawiło w czwartek w nocy-  od razu „jazda bez trzymanki”. Mniejsza o szczegóły, ale w piątek chyba pierwszy raz w swojej karierze się „zbuntowałem” i powiedziałem że nie będę w stanie zrealizować zlecenia – chociaż trasa była ciekawa:Grecja -Hiszpania. Zrozumieli, gdy im wszystko wyjaśniłem (bo jednak: z czwartku na piątek Polska – Węgry – Rumunia -Bułgaria, a od piątku do poniedziałku Grecja -Hiszpania? Hello!) Bo czasem ci młodzi ludzie w spedycji nie spojrzą na historię kierowcy , jak długo jechał i czy zarwał jakieś nocki, najważniejsze jest to jakie jest zlecenie i czy w pobliżu jest jakiś kierowca. Zdarza się więc, że trzeba im pewne rzeczy uświadomić. Ja nazywam to „negocjacjami”. Najczęściej takie negocjacje dotyczą godziny albo dnia rozładunku, tym razem chodziło o całe zlecenie

W wyniku negocjacji leżałem przez cały weekend brzuchem do góry, bo akurat z parkingu na którym stałem nie dało się pójść na wycieczkę, wyjechać też nie bardzo – bo płatny, biletowany. Dopiero rano musiałem jechać koledze na ratunek, teraz stoję na stacji benzynowej i czekam na jakieś zlecenie.

Dzisiaj nawet wziąłbym tę Hiszpanię, ale zobaczymy co się trafi. Pisałem już, że ta robota jest jak jajko niespodzianka.

z codzienności (5)

Już jestem w kolejnej trasie od środy, ale to jest mało ważne. Najważniejsze jest to że wczoraj w Krakowie na świat przyszedł Szymon – nasz trzeci wnuk, pierworodny syn Kasi i Kuby. Cieszymy się ogromnie.

Wszystko dobrze. Szymon z mamusią wychodzą w poniedziałek. Ciekawostka: maluch był tuż po porodzie „kangurowany” przez tatusia, przez 45 minut. To musiało być niesamowite doświadczenie ojcowskie. Piękne i ciekawe.