Los zachował się jak stary benedyktyński mistrz nowicjatu, który na pewnym etapie – by wypróbować kandydata do zakonu – stosował tak zwane „zniechęcanie” – czyli umyślne stawianie przeszkód, piętrzenie trudności a nawet sprawianie przykrości. Jeśli delikwent przechodził przez przeszkody i dalej chciał być w zakonie – znaczy, że się nadawał.
Na moim styczniowym kółku – w trzecim miesiącu mojej pracy a zarazem ostatnim miesiącu tak zwanego okresu próbnego – wiele rzeczy poszło nie tak. Ot raz siadł agregat, kiedy wiozłem ważny ładunek ( a my wozimy towar w kontrolowanej temperaturze i gdy ta spadnie poza wyznaczoną, to jest grzech śmiertelny i klient może nie przyjąc towaru). Trochę nerwów i gorąca linia z „control tower”, i udało się dojechać do serwisu w Sofii mając jeszcze jeden stopień celsjusza w zapasie. Złapanie gumy na węgierskiej autostradzie w środku nocy też było nie lada przeżyciem, zwłaszcza, że w busie jeszcze w życiu gumy nie złapałem – w dodatku z ciężkim ładunkiem.
Przygody innej kategorii to przygody „graniczne” – poczynając od sytuacji , kiedy dzięki pomysłowości spedytora, który chciał przetestować nowe przejście graniczne między Rumunią a Serbią po jeździe przez jakieś betony, pola, lasy i drogi gruntowe znalazłem się o północy „w środku niczego” i od zdumionego pogranicznika siedzącego w budzie usłyszałem, że przejście graniczne dla transportu jest 70 km dalej. Tam z kolei – pierwszy raz w życiu – miałem do czynienia z perfidnym wymuszaniem łapówek – zarówno po jednej jak po drugiej stronie granicy. Innym razem utknąłem w „strefie niczyjej” – kiedy już wyjechałem z Serbii i jeszcze nie wiechałem na Węgry – i żadna agencja celna nie chciała przyjąć moich dokumentów. Ot po prostu odsuwali je od siebie , mówiąc stanowcze „No” – bez żadnych wyjaśnień. . To było doświadczenie wyczerpujące psychicznie – straciłem tam dużo nerwów i parę godzin – swoją drogą jak można do agencji celnej na granicy wstawiać ludzi mówiących niemal wyłącznie po węgiersku i coś tam dukających po niemiecku? Przez chwilę czułem się jak swego czasu ci biedni syryjscy uchodźcy – bo rzecz się działa w Roszke, a widziałem ich obozy kilka lat temu w tym samym miejscu – właśnie na „ziemi niczyjej” . Ostatecznie w jednym okienku na uboczu – nie wiem czy szóstym, czy siódmym z kolei – zostałem obsłużony, choć jeszcze czekała mnie kontrola celna i zrywanie plomb. Na sam koniec mojej przygody – przedłużyli mi zjazd do domu najpierw o jeden dzień, a potem – przez kolejki na szwedzkim cle – jeszcze o dwa. Last, but not least – zjeżdżając jako pierwszy z promu w Polsce mało nie wjechałem z rozpędu na prom do Szwecji 😉 . I takie to było kółko.
Ostatecznie jednak – jak to się dzisiaj mówi – dałem radę. A poza trudnościami było też dużo radości. Nowe miejsca (po raz pierwszy Szwajcaria, Szwecja i Rumunia) i ciekawe momenty – jak ten z zachodem słońca w Szwecji , w oczekiwaniu na prom do domu:
czy długi spacer nad malowniczym zamarzniętym szwedzkim jeziorem:
czy też przejazd przez – znany mi z kultowego serialu – most nad Sundem – między duńską Kopenhagą a szwedzkim Malmo:
Teraz już spoko, odpoczywam leżąc brzuchem do góry i z Sasuńką u boku. Rano pod Poznaniem zdałem państwowy egzamin z przewozu materiałów niebezpiecznych, spełniając tym samym ostatni warunek dalszego zatrudnienia. Chwilowo nic mnie nie obchodzi. I leżąc na poduszce w tygrysie wzorki robię to, „co tygrysy lubią najbardziej”: czy to oglądam filmy, czy czytam ksiązki (lub czasopisma), czy to słucham muzyki… A że już mamy wieczór – zaraz otworzę piwko i obejrzę fineł Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Pewnie znowu będzie rekord?
a dzisiaj niech nam zaśpiewa Andrzej Grabowski:
cytat na dziś: Nicolas Bouvier, w : Oswajanie świata, s.328:
„Tego dnia miałem nieodparte wrażenie, że udało mi się coś uchwycić i że odmieni to moje życie. Ale nic z tych rzeczy nie przyswaja się sobie raz na zawsze. Jak woda, świat przez ciebie przepływa i na jakiś czas użycza ci swoich kolorów. Potem się cofa i znów cię zostawia samego z tą pustką, którą nosisz w sobie, z czymś w rodzaju organicznej niewydolności duszy, z którą trzeba nauczyć się żyć, którą trzeba zwalczać, a która paradoksalnie stanowi być może naszą najsilniejszą sprężynę działania.”