dlaczego warto znać języki obce?

ano choćby dlatego, żeby wiedzieć co się kupuje… Moja kochana żoncia wybrała się dziś o poranku (zgodnie ze swoją tradycją) na sobotnie zakupowe polowanie. I wróciła cała zadowolona gdyż kupiła mi koszulkę… Dobrej jakości, nową, marki Fruit of the loom, za bardzo umiarkowane pieniądze… Jest tylko jedno ale…- napis… – żoncia kupując nie znała jego znaczenia . Spojrzałem na żoncię, potem na koszulkę, potem znowu na żoncię i wybuchnąłem śmiechem… bo gdzie niby ja mam chodzić chodzić z taką manifestacją na piersiach??   😀

Ale ustaliliśmy, że koszulka będzie na „po domu”… tylko co będzie jak przyjdzie listonoszka??  😉

(ze słownika: swinger – osoba uprawiająca seks z wieloma osobami)


„Nad czym tak myślisz ?”

– zapytała mnie żoncia , jako już trzecia osoba dzisiejszego ranka, gdy siedziałem przy porannej kawie czytając najnowszy Pilchowy felieton , co chwilę przerywając i spoglądając w okno . Szczerze: nie lubię tego pytania. Co prawda  jest ono bardziej konkretne niż enigmatyczne „co tam ?” lub „co słychać?” (nie znoszę!), „jak tam” lub „jak leci?”. Bardziej konkretną zaczepką jest „co porabiasz?” , ale tylko z pozoru (też nie lubię) … Jakiś zamiennik? Próbowaliśmy na wakacjach z friendową Asią coś wymyśleć – i myślimy do dzisiaj…„Co dobrego?” na razie wygrywa, bo „dokąd zmierzasz” – choć ciekawe, brzmi nieco dziwnie…  a jeśli pojawi się coś jeszcze – damy znać…

Co do „nad czym myślisz”:  akurat to nad czym myślę jest rzeczą zdecydowanie intymną. Jeśli uznam, że myśl nalezy wyrazić, sam to robię wówczas , gdy -po pierwsze – coś będzie  „przemyślane”, po wtóre – będzie się nadawało do ogłoszenia. . Jeśli nie – nie ma co pytać i mieszać –  nie o wszystkim o czym się myśli należy mówić… Poza tym wyczytałem, że mężczyźni , którzy podobno – statystycznie rzecz ujmując – 13 razy na dobę myślą o seksie 😉 –  bardzo nie lubią tego pytania stawianego przez żony.

Ja akurat o seksie nie myślałem – raczej o jesieni i o … świętej pamięci metropolicie Mediolanu… O tym drugim może napiszę innym razem – przeproszę się przy okazji z myślami paradoksalnymi – najbardziej zaniedbanym z moich blogów…  a tymczasem o jesieni:

Z perspektywy mojego okna – na piątym piętrze wieżowca przy obwodnicy jesień nie zaczyna się mimozami(jak głosi najpopularniejsza jesienna piosenka)… zaczyna się wiatrem. Ot: było lato, powiało dwa dni i już wszystko jest inaczej. Czas przeskoczył. Liście się żółcą i spadają, chłodzik się zrobił, nawet słońce inaczej świeci,a rano pojawia się rosa i lekkie mgiełki.

W życiu też wiatr. Właśnie wieje. Jak przestanie nic już nie będzie jak dawniej. Pocieszam się,że ten wiatr jest przeze mnie akceptowalny. Nie to, co te burze i tornada sprzed siedmiu/ośmiu lat.

Trudno się skupić, mysli krążą i wciąż jakieś dygresje – nowa praca, koniec studiów , ślub i wesele… z kazdym tematem wiąże się kilka pomniejszych i gdy tylko człowiek zajmie się jednym tematem, myśli krążą wokół kilku pozostałych… jak więc odpowiedzieć na „Nad czym myślisz ?”  Nie sposób… Taki czas… wiatry i zawirowania…

Z ostatnich wydarzeń, kronikarsko: Byliśmy z żoncią w Łodzi dopinać wesele. Przeszliśmy na „ty” z Anią i Bogusiem. Zważywszy , że Boguś jest trzy lata starszy od mojego ojca było trochę śmiesznie. Ludzie bardzo sympatyczni prowadzący ciche , higieniczne , ustabilizowane, mieszczańskie życie… miałem wrażenie, że przejmują się nieco bardziej od nas. W sumie szło się dogadać.

Do tego zakupy, zakupy… wczoraj z Miśkiem kupiliśmy ślubne buty, a przedwczoraj z żoncią i Zuzią spędziliśmy trzy godziny w przybytku zwanym Cuprum Arena… Centra handlowe podziwiam za architekturę, ale długo tam nie wytrzymuję. Moje kobiety wytrzymują dłużej, ale nie bardzo się potrafią na coś zdecydować.Ćwiczyłem cnotę cierpliwości i obsiadywałem wszystkie ławeczki. Po trzech godzinac wyszliśmy – ja miałem w ręku dwie gazety (nowe Kontynenty – mniam!), a dziewczyny nic… Następnego dnia żoncia kupiła sukienkę na wesele w pobliskim sklepie, wychodząc na 20 minut z domu. Takie historie.

co do nowej pracy – ustaliłem, że do wesela siedzę na miejscu i pracuję „statycznie”, a później – jak znam siebie – zatracę się w nomadowaniu…

a dzisiaj jedziemy do lasu….

może ktoś ma ochotę na Bieg Straceńców 7 X ?? zapraszam! kawka i szarlotka u dudiego gratis! Biegnę ja i Jacula. Będzie fajnie, zwłaszcza , że będzie „po wszystkim”. Cel minimum: ukończyć, cel maximum: nie być ostatnim…

no dość już dość…  kończę tą notkę, w której same tylko dygresje…. ale taki czas:  zupełnie nie sposób myśleć nad czymś jednym…

——————————–

cytat na dziś, Haruki Murakami:

„Doszedłem jednak do wniosku, że ponieważ porażka nie wchodzi w grę, muszę poświęcić się temu całkowicie”


no no….

wielki szacunek dla ojca Ksawerego! toż to jest Lew Starowicz polskiego katolicyzmu 

szacunek: 
za optykę… i za otwartość, i swobodę  – że nie patrzy na seks przez pryzmat grzechu, legalizmu i szukania dziury w całym, ale miłości , radości i błogosławieństwa… 
i za to, że jest "swój chłop" i mówi normalnym językiem… 
no i za ofiarność i odwagę, bo to jest ,bądź co bądź, celibatariusz (a chodzą słuchy że obowiązkowy celibat mają podobno znieść za 50 lat… ) 
tak trzymać ojcze Ksawery! 
(gdyby ktoś chciał sobie przybliżyć postać tego ciekawego człowieka to tu jest z nim wywiad – i portal który prowadzi)
 co prawda dla nas (znaczy się dla żonci i dla mnie) to co ojciec mówił odkryciem Ameryki nie było, poprzestaliśmy więc na przedpołudniu, ale widzieliśmy takich co mieli oczy jak spodki 😉 
po południu natomiast obejrzeliśmy z olbrzymią przyjemnością znakomity film z Dustinem Hoffmanem i Emmą Thompson "Po prostu miłość" – rzecz o życiu, samotności i miłości dwojga ludzi po przejściach, którym zupełnie niespodzianie przytrafia się miłośc… film bardzo młodego reżysera, który trafił w dziesiątkę z obsadą… Emma i Dustin grają tu po trosze siebie…to znaczy widać, że w tych rolach odkrywają dusze (podobno dużo imprwizowali), a że łączy ich w życiu – jak to określili – "szczera serdeczność" efekt był znakomity… film zostawia widza w stanie takiej lekkiej melancholii ale też budzi nadzieję… polecam! 
A "Bękarty wojny" zaintrygowały, nie zachwyciły… Tarantino to nie mój reżyser…

dzisiejszą notkę

sponsoruje papież Benedykt XVI , który jak podawały wczoraj agencje dokona niebawem  sześciu kanonizacji – (czyli zaliczenia w poczet świętych w Kościele Katolickim). 

Patrząc na skład osobowy przyszłych świętych tak mnie się wydaje, że z tymi świętymi to coś jest nie tak…. Bo oto znowu wyniesione zostają na ołtarze cztery zakonnice, jeden zakonnik i jeden ksiądz (nota bene – Polak, zyjący w XV wieku). W zasadzie nie mam nic przeciw kanonizowaniu zakonnic – jak dla mnie papież może je kanonizować setkami, ale – biorąc pod uwagę, że osoby kanonizowane to takie, których życie "uznawano nie tylko za przykładne, ale godne naśladowania i naznaczone znamionami oddziaływania szczególnej Bożej łaski" 
tak się zastanawiam, dlaczego wśród kanonizowanych jest zawsze jest może 90, może więcej procent osób spośród stanu duchownego, natomiast świeckich tyle co kot napłakał?? 

Znaczy gorsi? Łaska Boska mniej działa? Skąd takie zachwiane proporcje ? 
No i w czym taki na przykład ja, mogę takie zakonnice naśladować?… 
A dlaczego wśród świętych nie znalazł się jakiś normalny ojciec, matka, małżeństwo…? 
Nie matakich , którzy by się nadawali, czy raczej nie ma kogoś kto by uruchomił procesowo-kanonizacyno-marketingową machinę? (bo wiadomo powszechnie że zakony diecezje zabiegają o to by mieć "swoich" świętych… a za takim świeckim to nikt się nie stawi) a może komisja która wydaje decyzje o procesach kanonizacyjnych ma jakąś skrzywioną optykę?? (pewnie jest tam zero świeckich…)
Zresztą wystarczy wziąć do ręki jakiekolwiek żywoty świętych, popatrzeć na spis treści i można łatwo dojść do wniosku, że najłatwiej świętym zostać będąc biskupem albo dziewicą…kapłanem lub zakonnicą… no – jeszcze ewentualnie męczennikiem… 
Przy okazji odkurzyłem książkę Zbigniewa Nosowskiego "Parami do nieba" (wznowili ostatnio)… Autor miał podobne wątpliwości do moich – chociaż jest optymistą bo pisze we wstępie, że "zaczyna się epoka świętych par małżeńskich" – ja szczerze mówiąc wątpię … 
Nosowski zadał sobie trudu by wyszukać w całej historii Kościoła kanonizowane lub beatyfikowane pary małżeńskie – i okazuje się że "do 21 października 2001 r. –papieże nie wynieśli na ołtarze żadnej małżeńskiej wspólnoty"… Znaczy że przez dwa tysiące lat istnienia chrześcijaństwa niebyło małżonków którzy zasługiwaliby na wyniesienie na ołtarze? A jeżeli wynoszono – to zawsze osobno i z dzisiejszego punktu widzenia jakichś dziwaków, którzy na przykład oboje postanowili pójść do klasztoru … albo ona poszła do klasztoru, on został pustelnikiem…albo żyli w małżeństwie ale bez seksu… 
Taka na przykład św.Kinga,żona Bolesława Wstydliwego , która "musiała stoczyć z mężem ostrą walkę o zachowanie dziewictwa" Albo taka św. Cecylia, która złożyła ślub dozgonnej czystości, o czym raczyła poinformować biednego św.Waleriana w przededniu ślubu… brr…Szczytem jest jedna taka święta Krystyna, która w noc poślubną postanowiła wyskoczyć przez okno żeby zachować dziewictwo… itp itd…przykładów jest cała masa…No dopiero ostatnio coś się ruszyło – małżeństwo Quattriccich beatyfikowane przez Jana Pawła II było PIERWSZYM małżeństwem wyniesionym wspólnie na ołtarze wygląda. ALe potem cisza… Co rusz zdarza wśród kanonizowanych się jakiś jeden świecki rodzynek… ale proporcje są bardzo zachwiane…. 
 a pisał Jan Paweł II w liście Tertio Milenio Adveniente:
“Należy popierać uznanie heroiczności cnót zwłaszcza świątobliwych wiernych świeckich, którzy realizowali swe powołanie chrześcijańskie w małżeństwie. Żywiąc przeświadczenie, że w rzeczywistości nie brak owoców świętości również w tym stanie, czujemy potrzebę znalezienia odpowiednich sposobów, ażeby świętość ta była przez Kościół stwierdzana i stawiana za wzór dla innych chrześcijańskich małżonków” 
minęło ponad 15 lat od napisania tego tekstu i mam wrażenie że jakoś nie bardzo znalazł posłuch….

śmiejemy się

z żoncią z najnowszego odkrycia naukowego, o którym od dwóch dni trąbią media – odkryto mianowicie, że nie ma czegoś takiego jak punkt G u kobiety… :)))       (do tej pory podobno był, tylko nie każdemu udaje się go znaleźć)

 

smaczku sprawie dodaje fakt , że podobno dwaj ginekolodzy , którzy ten punkt G odkryli byli homoseksualistami…

swoją drogą – to jest sposób na rozwój nauki!  
najpierw coś odkryć (uznając oczywiście odkrycie za "epokowe"), a następnie  po 50 latach dokonać kolejnego odkrycia i obwieścić światu, że to coś tak naprawdę nie istnieje… 
bo i naukowcy mają co robic, i prasa ma o czym pisać, i książki nowe muszę powstać, i gospodarka się rozwija… same plusy!
🙂