Druga połowa maja raczej smutna. Z trzema śmierciami przyszło się mierzyć – każda inna, każda bolesna, każda zasługuje na osobną notkę. Dziś więc śmierć pierwsza, najświeższa: śmierć Jerzego Pilcha. Aż się spłakałem, kiedy się o niej dowiedziałem, gdy wróciłem wczoraj z działki późnym wieczorem.
Jeśli użyć kategorii „wielki pisarz” to tak! Pilch był wielki. Nie mamy takich wielu. Z żyjących – poza Olgą Tokarczuk może jeszcze Wiesław Myśliwski – tak myślę. Andrzeja Stasiuka jeszcze dodajmy. Ktoś jeszcze? – pomóżcie. Jest kilku bardzo dobrych, którzy aspirują do wielkości, ale to jest daleka droga… To trzeba wiele przeżyć, przeczytać i napisać… dojść do momentu , kiedy słowo, tekst ale także życie budzi uwagę wielu, jest punktem odniesienia, jakimś światełkiem w tych mrocznych czasach. Nie da się wyznaczyć momentu, kiedy pisarz staje się współczesnym mędrcem. Ot po prostu: staje się. Takim właśnie stał się dla wielu Pilch. Oczywiście nie od razu, każdy bowiem mędrzec – by zyskać mądrość (wiem, że pojęcie względne i dla każdego znaczy co innego) musi przejść swoją drogę pełną doświadczeń – paradoksalnie: im trudniejsze są te doświadczenia tym lepiej, przerobić je w sobie, przetrawić, wreszcie umieć podejść do nich z pewnym dystansem i – last but not least – potrafić o nich opowiedzieć i ująć to w piękną formę, myśl, felieton, powieść…. Wówczas mamy do czynienia z madrością i swoistą „wielkością” pisarza. Wyróżnikiem tej wielkości nie jest więc jakaś wyimaginowana moralna doskonałość, pełniona funkcja czy pozycja społeczna, raczej umiejętność spójnego ogarnięcia życia i świata, która w jakimś sensie promieniuje, przyciąga uwagę, wywołuje w odbiorcy wewnętrzne „tak!”. O takim „tak” wczoraj mówił we wspomnieniu Jerzy Stuhr: „to co on mowił ja dokładnie czułem, tylko on to umiał ująć lepiej – bardziej dowcipnie, bardziej ironicznie, bardziej sarkastycznie, bardziej inteligentnie,(…) Towarzyszył mi całe życie ujmując tę rzeczywistość, którą ja też dobrze rozumiałem, tylko on potrafił ją lepiej wyrazić.” Mam to samo.
Związałem się z Pilchem przez jego felietony : w Tygodniku Powszechnym, który przecież czytam od zawsze, ale też swego czasu w Przekroju (opublikowane potem jako Dziennik) i sporadycznie w Polityce, potem znowu w Tygodniku. Chłonąłem te felietony jak gąbka i zawsze od nich zaczynałem lekturę. Ujął mnie dystansem do siebie, do świata, nawet do własnego środowiska, erudycją, poczuciem humoru,wreszcie swoim jedynym , niepowtarzalnym pilchowym stylem. Jak nikt potrafił komentować rzeczywistość. Ujął mnie też tym swoim podejściem do życia, które z jednej strony wciąż wiodło Pilcha do korzeni, z drugiej kazało mu uciekać. Ślady tych korzeni znać w całej twórczości – publicystyce, opowiadaniach, powieściach – zwłaszcza tych późnych – wraca więcPilch do „luterskiej” Wisły, do matki, domu rodzinnego, pastora Wantuły i protestanckiej wiary. Na wiślańskim deptaku kiedyś go spotkałem w latach dziewięćdziesiątych – spacerował sobie niespiesznie, bardzo elegancki, w kapeluszu, wszyscy mu się kłąniali, ukłoniłem się i ja. Było w Pilchu jakieś uporządkowanie, pedantyzm, dbałosć o szczegół – w wywiadzie rzece z Eweliną Pietrowiak (nota bene byłą życiową partnerką) mówił o kolekcjach płyt, albumów, starannie gromadzonej bibliotece i książkach oprawionych u introligatora, o uporządkowanym biurku i zawsze naostrzonych ołówkach jednej marki. Z drugiej strony był w Pilchu nieporządek – gnało Pilcha „w świat” – w sensie: najpierw do Krakowa, potem na Hożą do Warszawy i na koniec: ku ogólnemu zaskoczeniu – do Kielc. Przez całe życie porzucał Pilch to co stare i otwierał się na jakieś nowe – czy to w relacjach, związkach z kobietami, współpracach z wydawcami czy miejscach swojego zamieszkania. Luterską wiarę też chyba porzucił, choć wciąż do niej wracał z sentymentem. Oddawał się Pilch nałogom, potem się z nich wyrywał… Był zadziwiająco wierny (kibicowanie Cracovii) innym razem zadziwiająco niewierny (kobiety, redakcje). Obok uporządkowania – nieporządek, ogień i woda, yin i yang – i to go w jakiś sposób kształtowało i wszystko miało odzwierciedlenie w jego twórczości. A był szczery i prawdziwy w tym co pisał.
Wracając do śmierci – wynikanie jest proste: śmierć wielkiego pisarza to wielka strata dla polskiej literatury i dla nas – przywiązanych do „swojego autora” czytelników. Pisarz zostawia bowiem po sobie puste miejsce, którego nikt nie zapełni, Pilch bowiem jest tylko jeden… i nie ma nikogo kto byłby do niego podobny. Zostają teksty, które można czytać na nowo i ciągle coś odkrywać – za chwilę wezmę się za Dziennik po raz drugi (a własciwie trzeci, bo przecież wcześniej czytany w formie cotygodniowych felietonów). Bo z czytaniem Pilcha jest tak, jak to ujął Krzysztof Varga w Wyborczej: „najbardziej lubię czytać teksty Pilcha, które już kiedyś czytałem, a że przeczytałem wszystkie, to czytając je na powrót, odczuwam, że podobają mi się jeszcze bardziej.”
Pomyślałem sobie, że jako cytat na dziś umieszczę ostatnie wynotowane prze ze mnie zdanie z pilchowej twórczości. Przewertowałem swój kajecik i znalazłem. Nie uwierzycie – zdanie wynotowane z Portretu młodej Wenecjanki, s.42:
„złośliwościom maszyny losującej zwanej opatrznością nie ma końca”
Drugi raz w życiu spotkałem Pilcha dwa lata temu, na targach książki w Krakowie. Siedział taki wycofany, jakby zagubiony w tym targowym harmidrze, znać było jego chorobę. Wtedy zrobiłem to zdjęcie:
[EDIT] Koniec życia pisarza również wpisuje sie w tą historię walki nieporządku z porządkiem. Ot dygot parkinsonowski, o którym Pilch niejednokrotnie pisał , z którym walczył poddając się operacji, przenosiny do Kielc, do domu rodzinnego żony, po to by móc – poruszając się na wózku – prowadzić normalne życie (na Hożej w Warszawie było to już niemożliwe, wózek bowiem nie mieścił się do windy, a Pilch mieszkał na czwartym piętrze). I już się wydawało , że jest wszystko uporządkowane – ostatnie wywiady o życiu w Kielcach są bardzo pozytywne w swojej wymowie – nowe książki się pisały, miało powstać wydawnictwo, aż tu nagle do tego porądku przyszedł – że tak to ujmę – nieporządek ostateczny i niespodziewany….
* * *
Mam do oddania Wiele demonów bo mi się zdublowały. Ktoś chce przygarnąć? pisać w komentarzu (mowa o powieści Pilcha oczywiście)