Chorwacja cztery – Kampor

Nawet ciekawe to codzienne pisanie. Wychodzi trochę dziennik. Dziś wyjechali jedni Niemcy – ci hałaśliwi, ci spokojniejsi zostali. Na miejsce tych pierwszych przyjechali Rosjanie i żyjemy tak sobie w jednym budynku: Polak, Rusek i Niemiec – w zgodzie i wzajemnej życzliwości… 🙂

Rano gospodyni przyniosła coś w rodzaju pączków – takie nieco inne niż nasze – mniejsze, na lżejszym cieście –  jak na ptysie –  i widać, że lane łyżką na gorący olej. Trzeba będzie spróbować w Polsce … Wpasowała się w klimat, bo akurat Żoncia zgłębia duńską sztukę szczęścia – a oni (Duńczycy) żeby być szczęśliwymi jedzą ciasta i palą świeczki i otulają się ciepłymi kocykami. Póki co kocyki sobe darujemy,  ale ciasta bardzo chętnie:

Andy, niestety nie podjąłem wyzwania rozmowy z gospodynią o globalnym ociepleniu i wysychaniu wód za pomocą mowy ciała, w obawie, by mnie nie uznała za wariata. 😉 A wody to chyba jednak przybywa? (topienie lodowców i te rzeczy – do końca wieku poziom oceanów ma wzrosnąć o 120 cm – a już znikają Wyspy Cooka i Mikronezja – w kazdym razie temat wart zgłębienia) Co do niewierzących w globalne ocieplenie – wrzucam ich do jednego worka z napisem, którego nie będę upubliczniał, w którym już dawno siedzą się antyszczepinkowcy, kreacjoniści, ci , którzy twierdzą, że ziemia jest płaska i większość zwolenników teorii spiskowych.

Wracając do tego jak minął dzień – Towarzystwo zadecydowało, że będzie statycznie i w związku z tym, że na plażę w Kampor nie wpuszczają psów – oddaliśmy się naszej ulubionej czynności – szukania ustronnego grajdoła. Znaleźliśmy miejsce w skałach, w którym jest już całkiem głęboko i da się pływać. Po dwóch metrach kamieni pojewia się piaszczyste dno, po którym pływają niebojące się niczego rybki i spacerują kraby. Samo miejsce malownicze, o niebo lepsze od zatłoczonej plaży. Pierwsze plażowanie w Kamporze uznaję za udane.

Jeżeli chodzi o Sasunię – w odpowiedzi na komentarz Kasi – to ona jest już doświadczoną podróżniczką – to jest jej drugi raz w Chorwacji, zaliczyła też Bułgarię. Nalezy do psów z żółtą kokardką – czyli potrzebuje swojej przestrzeni i nie jest ufna w stosunku do obcych. Ale do wszystkiego idzie się przyzwyczaić. Nie lubi wody, więc siedzi zazwyczaj pod parasolem lub w jakimś zacienionym miejscu i jest z nią święty spokój.Trzeba tylko uważać, gdy ktoś się za bardzo zbliży do naszego grajdoła, albo chce ją pogłaskać. Podróż znosi całkiem fajnie – ma taką swoją poduchę wypełnioną kulkami styropianowymi i na niej sobie siedzi. Oczywiście – w booking.com zaznaczam filtr „miejsce przyjazne zwierzętom” by mieć pewność, że nikt nas nie wygoni. Spokojnie też zostaje w domu nawet na kilka godzin, ale nie od razu – w nowym miejscu ją do tego przyzwyczajam: najpierw wychodzę na krótko, potem dopiero na dłuzej. Mam też gest „poczekaj” z palcem wskazującym podniesionym do góry – wtedy wie , że musi zostać, podkula ogon i kładzie się na swoim posłaniu. Już się przyzwyczaiłem do podróżowania z psem. Zresztą – Sasunia z nikim by nie została poza domownikami. Poniżej kilka zdjęć:

dzisiaj, przytulona do pana:

tu też dzisiaj (ona zawsze musi czegoś pilnować- wtedy czuje się najlepiej – tutaj pilnuje torebki):

a tutaj w hotelu w Bratysławie… jak widać rozgościła się na całego i odpoczywa po trudach podróży  😉

podsumowując: podróżowanie z psem jest nieco trudniejsze niż podróżowanie bez psa, ale ma swój urok i swoją specyfikę. 🙂

dwa lata :)

Pamiętam jak dziś: dwa lata temu – dokładnie trzeciego grudnia po południu, we wtorek – pojechaliśmy ją z Maćkiem odebrać z domu tymczasowego – miała wtedy cztery miesiące. Wypatrzyliśmy ją na facebooku na profilu lokalnego schroniska dla zwierząt. To zdjęcie zadecydowało o wszystkim .”malutka Sasetka szukała domu”:

Gdy ją wieźliśmy , trzęsła się jak galareta. Pierwszą noc spała pod szafą. Rano gdy się obudziłem, opuściłem rękę i ją zawołałem. Podbiegła, polizała, ja ją „posmerałem” i tak już już została obok. I odtąd nic już nie było, jak dawniej. Taka kula u nogi ;). Teraz, gdy jej nie ma w zasięgu 1,5 metra ode mnie, to znaczy, że coś jest nie tak. Wniosła do naszego domu mnóstwo radości i pozytywnych emocji. Co najważniejsze: jakieś doły? deprechy? – zapomniałem. To było dawno i nieprawda. Tyle już razem przeżyliśmy! Życie z psem to doświadczenie piękne i ciekawe. Czasu trochę zajmuje i obowiązki są, ale nic to – bilans wychodzi na wielki plus. 🙂

Sasunia w wersji „atycotutajrobisz?”:

 

i wierszyk niech będzie, bardzo ładny – oddaje właściwie istotę rzeczy.Autor:  Ludwik Jerzy Kern (on parę takich „psiarskich” tekstów napisał):

Cztery łapy

Już od dawna, od zarania,
Poprzez wszystkie wieki,
Ciągną się popiskiwania,
Skomlenia i szczeki.
Idą pełne animuszu,
Wspólną z nami drogą,
Cztery łapy,
Para uszu,
Oczy,
Nos
I ogon.
Na tym świecie różnie bywa,
Zabawnie i dziwnie.
Raz jednostka jest szczęśliwa,
To znów wręcz przeciwnie.
W dżungli życia, w życia buszu
Zawsze ci pomogą
Cztery łapy,
Para uszu,
Oczy,
Nos
I ogon.
Mniej tragiczne jest rozstanie,
Snucie się po kątach;
Nawet rozpacz, moim zdaniem,
Inaczej wygląda,
Jeśli na kanapie z pluszu
Leżeć z tobą mogą
Cztery łapy,
Para uszu,
Oczy,
Nos
I ogon.
Trochę kaszy,
trochę mięsa,
Trochę tuku w rurze-
I już możesz się poświęcać
Sztuce lub kulturze.
Nie naruszy twych funduszów
Złodziej żaden, bo go-
Cztery łapy,
Para uszu,
Oczy,
Nos
I ogon.
A w ogóle jakoś raźniej,
Weselej co chwilę.
Weźmy taki spacer.
Właśnie.
Prawda, ile milej
Iść w zadartym kapeluszu
I czuć za swą nogą
Cztery łapy,
Parę uszu,
Oczy,
Nos
I ogon.

psiarskie rozmyślania o rzeczach ostatecznych z nutką teologiczną

Jestem „psiarzem” od 1,5 roku. Chciał nie chciał stałem się częścią tej wesołej społeczności i środowiska posiadaczy psów, w ktorym ostatnio zawrzało. Otóż niejaka Agata Puścikowska z Gościa Niedzielnego popełniła artykuł, w którym rozwodzi się nad sprawą wagi najwyższej: otóż czy godzi się twierdzić, że piesek komuś „odszedł” lub „umarł”, skoro psy po prostu zdychają? – to po pierwsze. Po drugie Puścikowska zniesmacza się na sformułowanie „adopcja psów” uważając je za nieuprawnione, bo co w tym momencie czują rodzice adoptowanych dzieci?? Oburza się, że adoptując pieska trzeba wypełnić papiery z klauzulą weryfikacji warunków życia przez osobę ze schroniska. Tyle.Dochodzi jeszcze „ton wypowiedzi” i sposób przekazu.

Wielu psiarzy poczuło się dotkniętych do żywego, a nawet obrażonych – czemu się zresztą nie dziwię, widząc po sobie, jak mocna może być więź człowieka ze zwierzęciem oraz jakie emocje się z tym wiążą. A że Gość Niedzielny szczyci się dużą poczytnością – odzew jest spory . Swoją drogą – poczytność, jak i oglądalność nie zawsze idzie w parze z jakością, co też widać na załączonym obrazku – bo sposób podania jak i argumentacji pozwala uznać tekst za typowy dziennikarski gniot, którego autorka powinna się wstydzić. Akurat takie rzeczy jakoś zapadają czytelnikom w pamięć. Przychodzi mi tu na myśl sławetny gniot niejakiego Dominika Zdorta w Rzeczpospolitej, który swego czasu próbował udowodnić, że bieganie to rodzaj religii a biegacze to ludzie o „niezbyt subtelnej umysłowości”. Zdort jednak wykorzystuje swoją niesławę i nieraz stacje telewizyjne biorą go jako sztandarowego przeciwnika biegania. Ciekawe czy Puścikowska idąc za swoim – pożal się Boże – ciosem, stanie się medialną specjalistką od zdychania zwierząt?

Zanim jednak – rozprawmy się z tematem . Zwierzęta nie mogą „odchodzić”, bo to antropomorfizacja – pisze Puścikowska. I gdy ktoś mówi, że piesek odszedł – jest to dla autorki niesmaczne. Zwierzę po prostu zdycha i tyle. „Względnie pada” -jak pisze Puścikowska -odejść już nie może, no bo niby gdzie?. Wiąże się to zapewne z wiara w to, że jedynie człowiek ma duszę i po śmierci idzie do nieba, w związku z czym może odchodzić. Zwierzę już nie. I cóż napisać w tak ważkim temacie? Czytając różne psiejskie opowieści często spotykam się z określeniem „odszedł za tęczowy most” – co wydaje mi się piękną metaforą i pewnie łatwiej się właścicielowi psiaka pogodzić z odejściem przyjaciela. Metafora bierze się z poetyckiego tekstu Paula Dahm’a, który zamieszczam na końcu notki. W każdym razie – jeśli komuś piesek odszedł, nie miałbym sumienia zabraniać mu tak określać śmierci zwierzęcia , a już zupełnie na myśl by mi nie przyszedł jakikolwiek niesmak . A właśnie – czy określenie „przyjaciel” wobec zwierzaka, to również nieuprawniona antropomorfizacja ?

Zresztą – nawet jeśli włożyć chrześcijańskie okulary, nie wiadomo czy z tym odchodzeniem nie jest coś na rzeczy. Ja tam, gdybym był Panem Bogiem pieski bym do nieba wpuścił, bo dlaczego nie? W temacie tego, co po śmierci wiemy tyle co nic – jedynie wierzymy. Wiara jest li tylko wiarą, a nie wiedzą. Wiec kto wie, co z tymi zwierzętami? Jan Paweł II mówił iż zwierzęta mają „boże tchnienie”, Benedykt absolutnie niebo dla piesków wykluczał, natomiast Papież Franciszek powiedział na audiencji – w odpowiedzi pewnemu chłopcu rozpaczającemu po stracie pieska, że „Pewnego dnia zobaczymy nasze zwierzęta znów w wieczności Chrystusa. Raj jest otwarty dla wszystkich boskich stworzeń” – zrobiła się z tego niezła afera,  ale – no właśnie – dlaczego nie? Inny duchowny, innemu chłopcu powiedział „Jeśli w niebie Twój pies będzie ci potrzebny do pełnego szczęścia, to Bóg tak sprawi, że spotkasz go tam po śmierci.” – to też jest ciekawa intuicja!

Na przykład taki psiak powinien trafić do nieba od razu:

Gdy kiedyś mocniej interesowała mnie teologia byłem zwolennikiem stanowiska zwanego aporią (niewiedzą , zakłopotaniem) a co za tym idzie apofatyzmu, który zasadza się na świadomości ograniczoności ludzkiego poznania w obliczu trancendencj Boga – czyli, że mówiąc o Bogu, stykamy się z tajemnicą , której umysłem nie jesteśmy w stanie ogarnąć. Stąd do dziś z ogromną rezerwą patrzę na każdego, kto „wie” co myśli Bóg, jak wygląda wieczność, kto idzie, a kto nie idzie do nieba, oraz co dokładnie się dzieje po śmierci etc.etc. Święty Paweł pisze w Hymnie do Miłości, że po części tylko poznajemy, a to co częściowe zniknie dopiero gdy przyjdzie to co doskonałe. Czyli dziś nie wiemy, wiedzieć będziemy w przyszłości. Wiara w takiej perspektywie polega bardziej na zadawaniu pytań i intuicji, niż gromadzeniu gotowych odpowiedzi, ale to jest naprawdę pasjonujące ! Niektóre z tych intuicji będą trafione, inne pewnie nie – i pewnie się zdziwimy, że jest inaczej niż żeśmy przypuszczali. W kontekście zwierząt w niebie bardzo mi się podoba intuicja ks. Wacława Hryniewicza, mojego ulubionego teologa:

Tu może pomóc tradycja Wschodu. Jeden z moich ulubionych rosyjskich filozofów religijnych, Mikołaj Bierdiajew, mówi, że zmartwychwstanie Chrystusa jest tylko zapowiedzią nowych niebios i nowej ziemi, przyszłością dla całego kosmosu. Jest ono także obietnicą dla każdego kwiatka, dla każdej roślinki, dla każdego zwierzęcia… Może tutaj znajdujemy odpowiedź na te dziecięce pytania. […]
Pan Bóg ma nieskończone możliwości. Osobiście wierzę, że nowa niewyobrażalna rzeczywistość jest nie do pojęcia bez roślin, kwiatów, drzew, zwierząt. W dziejach chrześcijaństwa było wielu ludzi, którzy wierzyli w to, że przyroda zmartwychwstanie, że zwierzęta, które lubimy, z którymi człowiek związał kawałek swojego życia, które mu towarzyszyły – że one również zmartwychwstaną. Myśl ta może być bliska zwłaszcza tym ludziom, którzy w swoim osamotnieniu więcej życzliwości odczuli ze strony zwierząt aniżeli od ludzi. […] To jest jakaś forma wiary w to, że nie ginie piękno Bożego stworzenia, że nie ginie przyjaźń tego stworzenia. Jeżeli więzi między ludźmi nie zginą w przyszłym świecie, to chyba mamy prawo sądzić, że poprzez przyjaźń z człowiekiem również i stworzenie zostanie ocalone. Nie boję się mówić w ten sposób. Przecież największe tajemnice wiary zostały wyrażone za pomocą symboliki zwierzęcej: Chrystus jest nazywany Barankiem, Duch Święty ukazuje się jako gołębica .

(zaczerpnięte z artykułu ks.Dariusza Kowalczyka)

ta intuicja koresponduje z wizją proroka Izajasza, w której zwierząt, że ho ho!:

„Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem,
pantera z koźlęciem razem leżeć będą,
cielę i lew paść się będą społem
i mały chłopiec będzie je poganiał.
Krowa i niedźwiedzica przestawać będą przyjaźnie,
młode ich razem będą legały.
Lew też jak wół będzie jadał słomę.
Niemowlę igrać będzie na norze kobry,
dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii.” (Iz 11, 6-8)

Wracając do Agaty Puścikowskiej i jej artykułu – pisze ona jeszcze o adopcji zwierząt jako sformułowaniu, które nie jest uprawnione, bo to słowo w języku polskim oznacza „usynowienie” (taak??)  i że jak się w tym kontekście czują rodzice adoptowanych dzieci ? Cóż powiedzieć? Po pierwsze: w życiu nie słyszałem , żeby rodzice adoptowanych dzieci mieli jakiekolwiek pretensje do sformułowania „adopcja zwierząt”, po drugie – według Słownika Języka Polskiego PWN słowo „adopcja” ma dwa znaczenia 1. «uznać wobec prawa cudze dziecko za własne» 2. «zaopiekować się» – adopcja zwierząt dokonuje się w tym drugim znaczeniu, ma się nijak do antromorfizacji i myślę że cała sprawa istnieje wyłącznie w głowie Puścikowskiej.

Co do procedury adopcyjnej, której też się czepia autorka (że trzeba „podpisywać milion papierków oraz zorganizować „adoptowanemu” najlepsze warunki bytowania, potwierdzone przez… odwiedziny osoby je weryfikującej ze schroniska” i że to inwigilacja, i że wiele osób rezygnuje) Więc wieści z pierwszej ręki – z adopcji Sasetki. 1. zobaczyliśmy psinę na facebooku w piątek 2. w sobotę pojechaliśmy do domu tymczasowego ją zobaczyć 3. w niedzielę pojechaliśmy po pieska, podpisując umowę na kartce formatu A 4, na której były zawarte dwa paragrafy z kilkoma podpunktami – przede wszystkim zobowiązanie do sterylizacji, zapewnienia zwierzęciu warunków, opieki weterynaryjnej i zobowiązanie do nieużwania kolczatki i niewiązania psa łańcuchem. Był również paragraf o kontroli poadopcyjnej dotyczącej zwłaszcza warunków przetrzymywania, żywienia oraz opieki weterynaryjnej – co jest zrozumiałe bo ludzie są różni. Po podpisaniu tej umowy dostaliśmy torbę z akcesoriami, worek karmy i Sasetkę i już była nasza. Wszystko trwało może piętnaście minut? Straszne? Kontroli żadnej nie było, gdyby jednak- przyjęlibyśmy to z całkowitym zrozumieniem. Ot i cała procedura – nie ma więc co robić z igły wideł.

Swoją drogą – uważam kontrole za konieczne, znane są bardzo smutne historie , których pozwolę sobie dzisiaj nie przytaczać. Przytoczę za to obiecaną poetycką opowieść o tęczowym moście:

W tej części nieba jest miejsce zwane Tęczowym Mostem.
Kiedy odchodzi zwierzę, które było szczególnie bliskie komuś,
kto pozostał po tej stronie, udaje się na Tęczowy Most.

Są tam łąki i wzgórza,
na których wszyscy nasi przyjaciele mogą bawić się i biegać razem.
Mają tam dostatek jedzenia, wody i słońca, jest im ciepło i przytulnie.
Wszystkie zwierzęta, które były chore i stare
powracają w czasy młodości i zdrowia,

Te które były ranne lub okaleczone są znów całe i silne,
takie, jakimi je pamiętamy marząc o czasach i dniach, które przeminęły.
Zwierzęta są szczęśliwe i zadowolone, z jednym małym wyjątkiem:
każde z nich tęskni do tej jedynej, wyjątkowej osoby,
która pozostała po tamtej stronie.

Biegają i bawią się razem, lecz przychodzi taki dzień,
gdy jedno z nich nagle zatrzymuje się i spogląda w dal.
Jego lśniące oczy są skupione, a jego ciało drży.
Nagle opuszcza grupę, pędząc ponad zieloną trawą,
a jego nogi poruszają się wciąż szybciej i szybciej.
To właśnie Ty zostałeś dostrzeżony.

Kiedy Ty i Twój najlepszy przyjaciel wreszcie się spotykacie,
obejmujecie się w radosnym uścisku, by nigdy już się nie rozłączyć.
Deszcz szczęśliwych pocałunków pada na Twoją twarz,
Twoje ręce znów pieszczą ukochany łeb.

Patrzysz znów w ufne oczy swego przyjaciela,
który na tak długo opuścił Twe życie,
ale nigdy nie opuścił Twego serca.
A potem przekraczacie Tęczowy Most – już razem…

Paul C.Dahm tłumaczenie: Dorota Nowak

jako, że komentarze pod rzeczonym artykułem są znacznie ciekawsze niż on sam, z nich jeszcze- na koniec tej długaśnej notki, świetny tekst Jeremiego Przybory:

Zdechł pies.
Z pogrzebem ładnym czy też – bez,
zdechł pies.
Lecz nie w tym cały powód łez,
że – pies. Zdechł pies.

W tym cała smutku suma,
że zdechł pies, a nie umarł.
Niesprawiedliwość jest,
że jak pies, to zdechł pies!

Zdechł pies.
Czy ładnie jest tak zwać psa kres?
Zdechł pies.
Czy już nie lepiej, gdyby – sczezł?
Sczezł pies. Sczezł pies.

Gdy nagle, że tak powiem,
ubywa wredny człowiek
i pies porządny, niech
pan zgadnie, który zdechł?

Zdechł pies.
Ten zwrot wymyślił chyba bies.
Zdechł pies.
Czy ładnie tak o psie jest rzec?
Zdechł pies. Zdechł pies.

Więc tu bym proponował,
że psa bym awansował,
mu podwyższając śmierć
o tę awansu ćwierć:

Zgasł pies.
I już mu nie żyć milej jest.
Zgasł pies.
Skąpany w deszczu ludzkich łez,
zgasł pies!

sezon

się zaczął i od razu „w pełni”. Trzy dni w Poznaniu w wesołym biegowym światku. Dużo roboty, dobrze poszło, trochę fajnych znajomości, między innymi z pewną Słynną Blogerką. Heh… ciekawe doświadczenie spotkać Słynną Blogerkę. Nie mówiłem jej że jestem Starym Blogerem, bo i po co? Ona przecież wie co i jak. Cóż moje niecałe 90 polubień na fb wobec jej 15tysięcy? i to w niecałe dwa lata. Ta to ma siłę rażenia! Co prawda pochodzimy od innej małpy, ale miło nam się gawędziło. 🙂

Poza tym poznałem nowego kumpla – Galaktyczny Szwajcar. Nawet nie wiedziałem , że jest taka rasa. Bydlątko ma dopiero 9 miesięcy a waży 40 kg. Nie mogłem się napatrzeć – piękny jest ! Całkiem nieźle się dogadywaliśmy i polubiliśmy się wzajemnie:

chociaż wiadomo- Sasetka jest najpiękniejsza!  🙂

Poza tym – miło było wśród ludzi. Bo Wielki Grajdoł jest fajny, ale czasem wychodzi mi bokiem z racji tego, że jestem tam sam. Może raz, dwa razy w tygodniu ktoś zajrzy. W sobotę w duecie z Nowym Szefem żeśmy się dwoili i troili bo ludzi było, że ho ho. Bylo tyle ciężko, co wesoło – osiem tysięcy wesołych biegaczy się przewinęło przez stoisko. W nocy wróciłem z poczuciem spełnienia.

Dziś już spoko. Weseli biegacze pobiegli swój bieg, a ja poleciałem z Sasetką do lasu pobrykać siedem km i zaznać nieco spokoju. Za tydzień w Krakowie będę tak jak oni, tyle że dystans dwa razy dłuższy. Powoli się psychicznie nastawiam – w tym tygodniu w głowie będę miał przede wszystkim maraton 🙂

Tyle na dziś – kronikarsko. Kończę w tle blogowy remoncik… już za chwileczkę , już za momencik małe zmiany.Myślę, że do jutra skończę. A żeby nam się fakjnie zasypiało -taki filmik zrealizowany metodą time laps. Piękny mamy ten świat! -warto to dostrzec :

notka urodzinowa

To nie ja, to Zuzia! To ona mi kazała napisać tę notkę i była przy tym na tyle stanowcza, że się poddałem, więc taki szorcik na koniec dnia (jeszcze zdążę przed północą) : dziś nasza Sasetka kończy roczek i ma urodziny. Zuzia z tej okazji kupiła jej pachnącą piłkę, do której wkłada się psie smakołyki, a ja cztery kawałki kaszanki, za którą przepada.

Tak w ogóle to miał być piesek Zuzi, a wychodzi że jest mój. W każdym razie, gdy nie ma mnie w zasięgu dwóch metrów, robi się jej nieswojo. I tak już jest. I chociaż mnie kocha najbardziej, to kocha też wszystkich po trochę i z każdym ma swoje kody komunikacji. I my wszyscy ją też pokochaliśmy -trzeba przyznać.

Jest z nami od grudnia i znamy się już bardzo dobrze. Stała się domownikiem. Ma swoje zwyczaje i zachowania, z których wymienię kilka:

  • gdy jedzie jakiś pojazd na sygnale Sasetka staje na balkonie i wyje, starając się naśladować dźwięk -wygląda to przekomicznie a my wszyscy pokładamy się ze śmiechu…
  • gdy wracam z zakupami i zostawiam je w kuchni -nikt nie ma prawa ich ruszyć, Sasetka siada obok i pilnuje – warczy na każdego, kto próbuje się zbliżyć . Raz musiałem zosawić zakupy i lecieć do miasta – Sasetka nie dała nic dotknąć! 🙂
  • chodzenie za mną jest normą, ale najkomiczniej wychodzi, gdy ja idę do ubikacji, a ona siedzi pod drzwiami i czeka aż skończę… potem jest oczywście „witanko”
  • a samo „witanko” najbardziej intensywne jest, gdy wracam z trasy…. wtedy wszyscy zbiegają się i patrzą na widowisko i na te niczym nie skrępowane eksplozje uczuć
  • pasje? wszelkie dziury w ziemi (ze szczególnym uwzględnieniem kretowisk)

 

i taką to mamy Sasetkę – kundelka wziętego ze schroniska: