środa 29 stycznia

Co tam, panie, w styczniu? A pochwalę się: skończyłem Księgi Jakubowe Olgi Tokarczuk.Dostałem je kiedyś od Watry na Watrowisku, czekały na swój czas. I kiedy pani Olga dostała Nobla uznałem, że czas jest najwyższy. W moim przypadku to nie lada wyczyn, nie mam bowiem pamięci do nazwisk i przy skomplikowanych sagach historycznych gubię się jeszcze przed połową książki i wszystko mi się miesza. Z trudem na przykład przebrnąłem przez Sto lat samotności Marqueza, ale zaparłem się – mając świadomość, że obcuję z arcydziełem – wracałem po kilka stron, kiedy uwagi nie starczyło, robiłem mapy myśli i ostatecznie udało się zgłębić historię rodu Buendiów. Ale energii straciłem tyle, że na zachwyty już nie starczyło.

Inaczej rzecz się miała z Grą w klasy Cortazara, którą czytać można na różne sposoby – statycznie i dynamicznie – czyli przeskakując zgodnie z sugestiami autora – albo nawet na wyrywki.  Wbrew pozorom , gdy czyta się dynamicznie i skacze po pół książki – zgodnie ze wskazówkami  –  to trzyma się człowiek jakiejś chronologii i ciągu zdarzeń, gdy zaś czyta się statycznie – czyli jak każdą książkę -to każdy kolejny rozdział napisany jest jakby „od czapy” – jest zupełną niespodzianką i nie ma związku z poprzednim. Podobno gdzieś tam się czytelnikowi coś z czasem w głowie układa. Nie wiem, nie próbowałem, wierzę jednak , że w tym szaleństwie jest metoda. I podążając za sugestiami autora – raz się gubiłem, raz odnajdywałem, ale zaparłem się – mając świadomość, że obcuję z arcydziełem i gdyby ktoś pytał: Grę w klasy przeczytałem; ba! – nawet momentami przeżyłem! ale opowiedzieć, nie opowiem….

Z Księgami Jakubowymi   była jeszcze inna  trudność. Dokładałem wielkiej staranności, by wiedzieć kto jest kim w wesołej gromadce Jakuba Franka, kto ma się ku sobie, skąd pochodzi, w drugim pokoleniu: z jakich jest rodziców. I szło mi całkiem dobrze. Trzeba było jeszcze podążać za poglądami  – bo przecież frankiści to swego rodzaju sekta i trzeba było śledzić uważnie co Jakubowi Pan Bóg „objawił” – a działo się wszystko w ramach trzech wielkich religii: islamu, judaizmu i chrześcijaństwa, do tego jeszcze wciąż się przemieszczali od Turcji , przez Podole, całe tereny osiemnastowiecznej Rzeczypospolitej, ze szczególnym uwzględnieniem Częstochowy, do tego jeszcze Wiedeń i  dwór cesarza i na koniec Offenbach w Niemczech – ogarnąć to wszystko, to nie lada wyczyn, zarówno pisarski jak i czytelniczy. Dodajmy jeszcze numerację stron – po hebrajsku czyli od tyłu do przodu – książka zaczyna się od strony 906, kończy na 1. Ale zaparłem się – mając świadomość, że obcuję z arcydziełem i czytam , ogarniam wszystko, podążam. Aż tu nagle  – grom z jasnego nieba – cała grupa mniej więcej w połowie Ksiąg przeszła na katolicyzm i przyjmując chrzest każdy z wyznawców przyjął równocześnie nowe imię i nazwisko. Masz babo placek.. I tak Szlomo Szor stał się Franciszkiem Wołowskim, Chana zostaje Józefą Scholastyką, Awacza – Ewą, Jeruchim – Jędrzejem Dembowskim, Nachman – Jakubowskim. I wszystko trzeba było zaczynać na nowo. Czytanie Ksiąg było jak zdobywanie wielkiej góry, ale dałem radę i warto było! I jestem pełen podziwu dla naszej noblistki, ze pracując na źródłach napisała tę powieść. Takiej ksiązki w polskiej literaturze jeszcze nie było! Wielka rzecz!

(heh… miałem w głowie cztery wątki n.t „co tam w styczniu” a rozwinął się tylko jeden…. moze się bloguś w końcu ruszy? 😉  )

fotka: gdzieś z Polski, z jakiegoś hotelu:


cytaty na dziś – jakżeby inaczej ! – z Ksiąg Jakubowych: modlitwa reb Mordkego, którą wyrecytował pykając nabitą ziołami fajkę – w zasadzie nawet dla tej jednej modlitwy warto było Księgi przeczytać, bo jakiekolwiek zioła palił reb Mordke, udało mu się napisać również o mojej duszy:

„Moja dusza
nie pozwoli się zamknąć w więzieniu,
w klatce z żelaza czy w klatce z powietrza.
Moja dusza chce być jak statek na niebie
i granice ciała nie mogą jej zatrzymać.
I żadne mury jej nie uwiężą:
ani te, które zbudowano ludzkimi rękami,
ani mury grzeczności,
ani mury uprzejmości
czy dobrego wychowania.
Nie pochwycą jej szumne przemowy,
granice królestw,
wysokie urodzenie – Nic.
Dusza przelatuje nad tym wszystkim
z wielką łatwością,
jest ponad tym, co mieści się w słowach,
i poza tym, co się w ogóle w słowach nie mieści.
Jest poza przyjemnością i poza lękiem.
Przekracza tak samo to, co piękne i wzniosłe,
jak i to, co podłe i straszne.

Pomóż mi, dobry Boże, i spraw, by mnie życie nie raniło.
Daj mi zdolność mówienia, daj mi język i słowa,
a wtedy wypowiem prawdę
o Tobie.”

i jeszcze wziąłem sobie rozmyślania starego Moliwdy – jakże mi bliskie:

„Która część naszego serca wierzy, a która jest pewna, że to nieprawda? – pyta samego siebie sennie i potem ostatnia myśl, która towarzyszy mu przed zapadnięciem w sen jest taka, że trudno jest uciec od siebie…”